Hospicjum to troskliwa opieka nad osobami dotkniętymi nieuleczalnymi chorobami, którym szpital nie jest już w stanie pomóc

„Albo amputacja, albo pogrzeb” – poruszająca opowieść Anny o opiece nad matką

– Kiedy u mamy pojawił się zakrzep w nodze i mimo silnego bólu nie chciała jechać do szpitala, nie wiedziałam, co robić – rozpoczyna swą opowieść Anna, z zawodu nauczycielka. – Z jakiegoś powodu nie ufała lekarzom, powtarzała, że i tak jej nie pomogą. Żadne argumenty nie przemawiały. Lekarzy bała się bardziej niż bólu. W końcu, przerażona, sięgnęłam po ostatnią deskę ratunku – zadzwoniłam do siostry Michaeli, dyrektorki wileńskiego Hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki, i poprosiłam o pomoc.

Siostra Michaela jeszcze tego samego dnia przyjechała do rodzinnej wioski i odwiedziła matkę Anny. Cierpliwie z nią rozmawiała, tłumacząc, że nie można zwlekać i że konieczna jest natychmiastowa wizyta u lekarza w Wilnie. Po długich namowach kobieta w końcu się zgodziła.

– Pojechałyśmy razem. Siostra Michaela towarzyszyła nam podczas całej wizyty. Spędziła z nami pięć czy nawet sześć godzin w kolejce na izbie przyjęć szpitala na Antokolu – mówi Anna, wciąż z poruszeniem w głosie. – Przez cały ten czas trzymała bolącą nogę mojej mamy na swoich kolanach. Trzymała, żeby mamie było choć odrobinę lżej. Za każdym razem, gdy o tym mówię, ściska mnie w gardle. Nigdy nie zapomnę tego obrazu. Właśnie wtedy zrozumiałam, czym jest prawdziwe miłosierdzie – nie w słowach, lecz w geście, który niesie ukojenie. Tego się nie da wycenić, nie da się wyrazić wdzięczności za taki dar. Jestem ogromnie wdzięczna losowi, że na swojej drodze spotkałam siostrę Michaelę. Nie wiem, jak byśmy sobie bez niej poradziły.

Od zawsze chciałam uczyć

Anna urodziła się w malutkiej wiosce niedaleko Niemenczyna, w miejscu, gdzie stały zaledwie trzy domy.

– To miejsce zawsze będzie dla mnie wyjątkowe, to tam spędziłam najpiękniejsze chwile dzieciństwa – opowiada. – Pamiętam, jak babcia prowadziła mnie za rękę przez wielki, piękny las, trzy kilometry do kościoła. Jak razem z nią i ciocią piekłyśmy chleb. Te wspomnienia ogrzewają moje serce. Dziś wiem, jak ważni są ludzie, którzy nas otaczają, i jak wielką siłę daje ich bliskość w najtrudniejszych momentach.

Później wraz z rodzicami przeniosła się do Bujwidz, gdzie ukończyła szkołę średnią.

– Od zawsze chciałam uczyć, choć w dzieciństwie nie mówiłam o tym głośno – wspomina z uśmiechem. – To nie było marzenie, którym chwaliło się wśród rówieśników.

Jednak swojego marzenia nie porzuciła. Po ukończeniu polonistyki i geografii na Wileńskim Instytucie Pedagogicznym przez 35 lat uczyła podstaw turystyki i komunikacji w technikum w Wojdatach, późniejszej szkole wyższej.

Anna z rodzicami i braćmi

– Moje życie zawodowe minęło szybko, może aż za szybko… Uczyć naprawdę lubiłam, to było coś, co dawało mi satysfakcję – mówi kobieta. – Ale kiedy skończyłam 60 lat, poczułam, że pora ustąpić miejsca młodszym. Zaczęłam odczuwać zmęczenie, może nawet wypalenie. Coraz trudniej było mi znaleźć w sobie tę samą energię. A do tego rodzice zaczęli poważnie chorować. Wiedziałam, że teraz oni najbardziej mnie potrzebują.

Spotkanie z siostrą Michaelą

Pracując jako nauczycielka, Anna dorabiała również jako przewodniczka. Oprowadzała polskie grupy turystów po Wilnie. Podczas jednej z wycieczek zaprowadziła ich do dawnego klasztoru wizytek, znajdującego się tuż obok domu Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego.

W tamtym czasie budynek klasztorny był w opłakanym stanie – nocami schronienia szukali tam bezdomni, którzy palili śmieci, by się ogrzać. Gdy grupa dotarła na miejsce, ich uwagę przyciągnęła siostra – pełna energii, z czujnym, przenikliwym spojrzeniem.

– Za dwa lata w tym miejscu powstanie hospicjum – powiedziała z przekonaniem.

Anna nie wiedziała, co powiedzieć. Rozejrzała się dookoła – ruiny, walące się ściany, miejsce, o które nikt się nie troszczył. Wydawało się to po prostu niemożliwe.

– Jeśli to naprawdę się wydarzy, to chyba zacznę wierzyć w cuda! – wyrwało jej się wtedy, bo w tamtej chwili trudno było sobie wyobrazić, że coś takiego może się spełnić.

Od tego spotkania Anna i siostra Michaela utrzymywały stały kontakt.

– Siostra nieraz zwracała się do mnie z prośbą o pomoc w tłumaczeniu, bo przyjechała z Polski i nie znała litewskiego – kontynuuje Anna. – Wtedy budowa hospicjum już ruszyła, więc taka pomoc była jej naprawdę potrzebna. Przy okazji próbowałam uczyć ją litewskiego, choć nie było to proste – miała tyle na głowie, codziennie czekały na nią nowe wyzwania, nadzorowanie budowy, pilne sprawy do załatwienia. A jednak mimo wszystko nasza znajomość się nie urwała. Dziś cieszę się, że mogłam być częścią tej historii i że wciąż, na ile jest to możliwe, staram się ją wspierać.

Wolontariat hospicyjny

Mama zawsze dawała radę… aż zachorowała

– Mama przez całe życie była niesamowicie energiczną i silną kobietą – uśmiecha się Anna. – Była z tych, które dźwigają wszystko na swoich barkach i nigdy się nie skarżą. Nawet gdy zaczęła słabnąć, nie chciała się do tego przyznać, jakby się bała, że przyznanie się do choroby odbierze jej tę siłę.

Jak mówi, nawet kiedy ojciec zachorował, nie dopuszczała myśli, że ktoś inny mógłby się nim opiekować. Chciała to robić sama, nie pozwalała się dzieciom angażować. Aż pewnego dnia to ona sama zachorowała. W jej nogach pojawił się zakrzep, ból był nie do zniesienia.

– Dokładnie pamiętam ten dzień, to było tuż przed Zaduszkami – wspomina Anna. – Wróciłam do domu po porządkowaniu grobów, a mama nagle powiedziała, żebym sprowadziła księdza. Osłupiałam. Oczywiście spełniłam jej prośbę, ale jednocześnie zaczęłam ją błagać, żeby pojechała do szpitala. Wierzyłam, że lekarze jeszcze mogą jej pomóc. Mama jednak stanowczo odmówiła. Nie ufała lekarzom, nie wierzyła, że będą w stanie coś dla niej zrobić. Ja też nie wiedziałam, jak mam się zachować.

Bezradna chwyciła się ostatniej nadziei – zadzwoniła do siostry Michaeli, z którą znały się już od ośmiu lat. Opowiedziała jej o wszystkim. Siostra wysłuchała jej uważnie i bez chwili wahania zadeklarowała, że przyjedzie osobiście, by porozmawiać z matką i przekonać ją do wizyty u lekarza.

Kobieta nie mogła w to uwierzyć. Wiedziała, jak bardzo zajęta jest siostra Michaela, ile spraw codziennie musi załatwiać. A jednak – przyjechała. I co więcej – naprawdę przekonała jej matkę, żeby natychmiast pojechała do szpitala.

Anna (K. Čachovskio foto)

Obraz, który pozostaje w pamięci

– Choć minęło już sporo czasu, wciąż mam przed oczami tamten dzień – mówi ze łzami w oczach Anna. – Razem z mamą i siostrą Michaelą przyjechałyśmy na izbę przyjęć szpitala w Antokolu. Kolejka była ogromna, czekałyśmy na przyjęcie może pięć, może sześć godzin. Przez cały ten czas siostra Michaela nie tylko nam towarzyszyła, ale trzymała bolącą nogę mamy na swoich kolanach. To było coś niesamowitego!

Po przyjęciu do szpitala lekarze próbowali rozpuścić zakrzep. Pojawiła się iskierka nadziei, że leczenie przyniesie efekt. Niestety, ostatecznie nie udało się. Operacja nie wchodziła w grę – stan żył był już zbyt zaawansowany, doszło do ich zwapnienia.

– Siostra Michaela zaproponowała wtedy, żeby mama na jakiś czas zamieszkała w hospicjum. Zgodziłam się – wspomina Anna. – W tamtym czasie pracowałam w kilku miejscach i wiedziałam, że nie będę w stanie zapewnić jej odpowiedniej opieki.

Choć pobyt w hospicjum nie trwał długo, pozostawił po sobie głęboki ślad w pamięci obu kobiet.

– W hospicjum jest taki piękny zwyczaj – jeśli któryś z pacjentów obchodzi urodziny albo inne ważne święto, wszyscy się zbierają: rodzina, przyjaciele – opowiada Anna. – Mama miała wtedy urodziny. Zebraliśmy się wszyscy. Była też siostra Michaela i ksiądz, który współpracuje z hospicjum. To było wyjątkowe spotkanie, pełne ciepła i bliskości. Zapamiętałam ten dzień na zawsze.

Jak mówi Anna, najmocniej zapadło jej w pamięć to, jak niezwykłą opiekę zapewniał personel hospicjum. Troska zespołu o pacjentów, pełna uwagi, ciepła i prawdziwego zaangażowania, była czymś, czego nie da się opisać słowami. Każdy, kto tam pracował, niósł w sobie to szczególne poczucie misji, oddania i miłosierdzia.

– Siostra Michaela również ma je w sobie – mówi Anna. – I okazuje je na co dzień każdemu, kogo spotyka. Dla niej wszyscy pacjenci są równi, nikogo nie wyróżnia, nikogo nie zostawia samemu sobie. Stara się pomóc, wesprzeć, dodać otuchy.

Mama Anny była w hospicjum otoczona najlepszą możliwą opieką, ale z każdym dniem potwierdzał się fakt, że samo leczenie objawowe to za mało. Konieczna była operacja. Kobietę przewieziono prosto z hospicjum do Republikańskiego Wileńskiego Szpitala Uniwersyteckiego.

– Nie ma innego wyjścia – oznajmił chirurg po obejrzeniu jej nogi. – Albo amputacja, albo pogrzeb.

Decyzja o operacji była ogromnym wstrząsem zarówno dla chorej kobiety, jak i jej córki. Oprócz bólu i szoku oznaczała również, że od tej pory będzie wymagała jeszcze większej opieki niż wcześniej. Po amputacji przez jakiś czas mieszkała u Anny w Wojdatach, gdzie ta pracowała w technikum. Jednak szybko stało się jasne, że to nie jest najlepsze rozwiązanie. Anna postanowiła wrócić do rodzinnych Bujwidz – tam było więcej przestrzeni i łatwiej było poruszać się na wózku.

Anna z mamą

– Pamiętam, jak razem z mamą snułyśmy plany, że dobrze będzie wrócić do Bujwidz, wychodzić na spacery, być razem – wspomina Anna. – Odżyła, zaczęła znowu patrzeć na świat z większym optymizmem, jakby uwierzyła, że mimo choroby czeka na nas jeszcze wiele pięknych chwil.

Jednak los zdecydował inaczej.

Ostatni poranek

– Pewnej nocy mama nagle zaczęła odczuwać potworny ból – wspomina Anna. – Rano powiedziała mi, że to było coś niewyobrażalnego, ból tak silny, jak podczas porodu.

Jednak kilka godzin później wydawało się, że wszystko się uspokoiło. Najgorsze, jak myślały, minęło. Tego dnia Anna miała oprowadzać grupę turystów po Wilnie. Nie mogła odwołać pracy, więc zadzwoniła do brata, który mieszkał niedaleko, i poprosiła, żeby zajrzał do matki i przyniósł jej śniadanie.

Kilka godzin później stała już w Wilnie, przy Ostrej Bramie, czekając na przyjazd autokaru z turystami. Wtedy zadzwonił telefon.

– Aniu, jeśli możesz, usiądź… – usłyszała w słuchawce głos brata.

Serce jej zamarło. Wiedziała, że dzieje się coś niedobrego.

– Powiedz mi od razu, co się stało?! – zapytała, czując narastający niepokój.

– Mama nie żyje… – odpowiedział. – Przyniosłem jej śniadanie i znalazłem ją leżącą obok wózka.

Po śmierci matki Anna jeszcze długo wracała myślami do tamtych chwil. Myślała o niej, o tym, przez co przeszła, ale też o ludziach, którzy byli wtedy obok i pomagali w najtrudniejszych momentach.

Szpital a hospicjum – dwa różne światy

– Bywałam z mamą w różnych szpitalach i wszędzie wyglądało to tak samo – przepełnione oddziały, zabiegani lekarze, którzy nie mieli czasu nawet porozmawiać z pacjentem – wspomina Anna. – Pamiętam, jak mama leżała w szpitalu i oprócz problemów z nogą zaczęły dokuczać jej także bóle serca. Kardiolog i chirurg pracowali na różnych piętrach i żaden nie znalazł chwili, żeby się spotkać i wspólnie zastanowić, co dalej. W końcu nie wytrzymałam – poszłam do jednego z nich, wzięłam go za rękę i dosłownie zaprowadziłam do drugiego, żeby wreszcie razem usiedli przy łóżku mamy i omówili dalsze leczenie. W hospicjum takie rzeczy nie mają miejsca. Tutaj nikt nie jest pozostawiony sobie.

Siostra Michaela, jak mówi, nie tylko pociesza pacjentów, ale robi coś znacznie więcej – stara się dać im choć odrobinę radości w ostatnich dniach życia. Jeśli ktoś całe życie uwielbiał wędkować, potrafi zorganizować wyjazd nad jezioro i usiąść z nim z wędką w ręku. Jeśli ktoś ma jeszcze jedno, ostatnie marzenie – zrobi wszystko, by je spełnić. Takie chwile są dla chorych i ich bliskich bezcenne.

Mama Anny

– I co najważniejsze – w hospicjum pacjenci nie płacą za nic – mówi Anna. – A przecież ich leczenie kosztuje fortunę. Dlatego dla siostry Michaeli to ciągłe wyzwanie – zbierać fundusze, żeby hospicjum mogło dalej działać. Znam ją od lat i mogę powiedzieć jedno: jej życie to prawdziwe wcielenie miłosierdzia. Nie w pięknych słowach, ale w realnych gestach, w trosce o drugiego człowieka, której nie da się zmierzyć ani wycenić.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.

Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!

Zrób to teraz!

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?

Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas

Formy pomocy hospicjum: 

Hospicjum stacjonarne

Hospicjum domowe

Hospicjum dziecięce
Nieodpłatna wypożyczalnia sprzętu