Mieliśmy trzy zespoły reanimacyjne gotowe do akcji ratunkowej: znana litewska artystka ludowa o przeciwnościach losu i niesieniu pomocy innym
– Bardzo chciałam zostać matką. Tak bardzo, że na wiadomość o ciąży z nadmiaru emocji w gabinecie lekarskim po prostu zemdlałam – wspomina Agata Granicka, znana litewska artystka ludowa i palmiarka. – Pierwszej ciąży nie udało się utrzymać. A ja tak bardzo chciałam mieć dziecko.
Poronienie nie załamało kobiety, nie ugasiło też pragnienia macierzyństwa. Jak mówi Agata, modliła się o to każdego dnia.
– Żartuję, że nawet swoją ścieżkę do Ostrej Bramy wydeptałam – uśmiecha się. – Chodziłam tam codziennie, modliłam się. Bóg wysłuchał moich modlitw.
Kilka lat później marzenie Agaty się spełniło. Co więcej, lekarz potwierdził, że kobieta spodziewa się nie jednego, lecz dwójki dzieci. Radosne oczekiwanie przyćmiły jednak problemy zdrowotne.
– Moja ciąża była skomplikowana – wspomina. – Bardzo źle się czułam, w szpitalu spędziłam prawie osiem miesięcy. Lekarze nie pozwalali mi nawet chodzić. Tak więc, przyzwyczajona do aktywnego trybu życia, do spotkań, miałam leżeć prawie nieruchomo.
Pobyt w szpitalu Agata wspomina jako trudne, wręcz dołujące doświadczenie.
– Owszem kilka razy pozwolono mi wyjść, ale ostatecznie wracałam do szpitala, bo bardzo źle się czułam – kwituje Agata. – Pod koniec ciąży błagałam lekarzy, żeby pozwolili mi przynajmniej po szpitalu pochodzić. Nic z tego. Wstać nie pozwolili, ale skierowali na dodatkowe badania.
– Gdy lekarka miała wyniki, od razu przyszła do mnie – kontynuuje artystka. – Wyglądała na zaniepokojoną. Mówi tylko: „Agato, przygotuj się, jutro cię operujemy”.
Jak twierdzi kobieta, słowa lekarki jej nie przeraziły ani nie wzbudziły poczucia zagrożenia. Wręcz przeciwnie, była bardzo szczęśliwa, bo chciała jak najszybciej powitać na świecie swoje maleństwa i wrócić do domu. W dniu operacji Agatę zaskoczył jednak niezwykle liczny zespół lekarzy na sali operacyjnej.
– Pod koniec operacji pokazano mi moją pierwszą córkę – wspomina ze wzruszeniem. – Byłam bardzo szczęśliwa. Drugiej córki jednak nie pokazali, tylko szybko ją zabrali. Ku mojemu zaskoczeniu, cały zespół lekarzy w tym samym czasie wyszedł z bloku operacyjnego. Zostałam sama na sali operacyjnej tylko z moim lekarzem prowadzącym i anestezjologiem.
Po porodzie Agata nie wróciła na swój oddział, lecz na intensywną terapię. Po dwóch dniach kobieta nadal nie mogła zobaczyć córek.
– Zaczęłam się martwić – wspomina. – W końcu zapytałam lekarza wprost, czy wszystko w porządku, czy moje córeczki są zdrowe.
Lekarz uśmiechnął się.
– Agato, urodziłaś się pod szczęśliwą gwiazdą – odrzekł. – Tak, już teraz twoje dziecinki są żywe i zdrowe. Między innymi, czy zauważyłaś, ilu lekarzy było obecnych na sali operacyjnej?
Zdaniem lekarza, to cud, że kobieta i jej córki uniknęły śmierci. Ostatnie badania Agaty wykazały u niej ostrą infekcję i stąd musiała zostać natychmiast zoperowana. Gdyby infekcja została wykryta choć dzień później, Agata i dziewczynki nie miałyby szans.
– Miałyście tylko kilka procent szans na przeżycie – powiedział lekarz. – Twoja druga córka już nie oddychała, dlatego ci jej od razu nie pokazaliśmy. Mieliśmy trzy zespoły reanimacyjne gotowe do ratowania was trzech.
Droga do samopoznania
– Jestem bardzo wrażliwa – mówi Agata. – Pewnie nie byłabym taka, gdyby nie moja ukochana babcia Janina.
Kobieta miała to szczęście, że wychowywała się u boku babci, na wsi. Nie musiała chodzić do przedszkola. Przedszkole miała na babcinym podwórku.
– Babcia nauczyła mnie wielu rzeczy – kontynuuje artystka. – Była moją nauczycielką. Swoim przykładem pokazała, jak powinien żyć uczciwy i wrażliwy człowiek. Od niej nauczyłam się też wyplatania palm.
Jak dodaje, w rodzinie jest palmiarką siódmego już pokolenia.
– Kiedy byłam mała, w naszej wiosce było około 30–40 palmiarek. – z uśmiechem wspomina Agata. – Przychodziły do domu babci, wyplatały palmy, a przy tym rozmawiały, śpiewały. Do dziś pamiętam te wspaniałe spotkania.
Kobieta głęboko ubolewa, że unikalna sztuka wyplatania palm stopniowo zanika.
– W naszej wsi z kilkudziesięciu palmiarek zostałyśmy tylko ja i mama – mówi Agata. – To nie jest łatwa praca, dlatego też chętnych do uprawiania tego zawodu jest coraz mniej.
Studia i pierwsza praca
Po szkole średniej Agata ukończyła studia zdobywając specjalizację organizatora wydarzeń kulturalnych. Niedługo potem wyszła za mąż, na świat przyszły bliźniaczki – Karolina i Klaudyna.
– Córki są moim największym skarbem, najcenniejszym darem – przyznaje. – Bardzo je kocham i od nich też dostaję dużo miłości.
To właśnie wychowując pociechy, Agata postanowiła wrócić do palmiarstwa.
– Uświadomiłam sobie, że fascynuje mnie proces tworzenia palm – mówi Agata. – Każda jest inna i każda piękna. O wielu kolorach, różnych kształtach, z wplecionymi różnego rodzaju kwiatami, ziołami, źdźbłami, o wielu różnych wzorach. Tworząc je mogę pokazać swój wewnętrzny świat. Zrozumiałam, że to jest zajęcie, któremu mogłabym i chciałabym się poddać.
Marzenie o powrocie do palmiarstwa spełniło się.
Dyrektor przedsiębiorstwa „Sauluva” nie tylko zaprosił Agatę do pracy w swoim salonie na ulicy Zamkowej, ale zaproponował jej stworzenie palmy o rekordowej wielkości.
– Tak więc uwiłam rekordową palmę o długości 3,5 metra – wspomina z dumą. – Po raz kolejny się przekonałam, że wicie palm jest niezwykle ciekawe, że sprawia mi niesamowitą przyjemność, i że chcę to robić do końca życia.
Agata nie tylko została jedną z dwóch certyfikowanych palmiarek na Litwie, ale także stanęła na czele Stowarzyszenia Palmiarek, rozpowszechniając na całym świecie informacje o tej wyjątkowej sztuce rodem z Wileńszczyzny.
Wizyta w Hospicjum
– Do pomocy w hospicjum zaprosiła mnie koleżanka – wspomina Agata. – Przeżywałam wtedy bardzo trudny okres w życiu prywatnym. To był czas utkany zmartwieniami i łzami. Potrzebowałam wsparcia i otuchy, ale bałam się o tym głośno powiedzieć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym jest hospicjum, czym się zajmują wolontariusze ani co mam tam robić, jak pomóc.
Kobieta do dziś pamięta swoją pierwszą wizytę w Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.
– Wjechałam na dziedziniec hospicjum i nagle widzę: z budynku wychodzi kobieta w habicie – wspomina Agata. – Jak się później dowiedziałam, to była właśnie siostra Michaela, dyrektor hospicjum.
Uśmiechnęła się, podeszła bliżej, wyciągnęła ręce i przytuliła Agatę. Ten ciepły uścisk artystka pamięta do dziś.
– To właśnie ten uścisk rozpoczął uzdrawianie mojej duszy – dzieli się przemyśleniami Agata. – To było to, czego wtedy potrzebowałam.
Siostra Michaela wiedziała już, że Agata jest artystką i wije palmy. Zaproponowała Agacie wyjazd do Gdańska, aby wziąć udział w targach i zaprezentować tam hospicjum. Po chwili zastanowienia artystka zgodziła się. Wyjazd na Pomorze udał się znakomicie. Agata stopniowo zaczęła pomagać hospicjum również w innych dziedzinach.
Wolontariat w Hospicjum
Jak mówi Agata, w hospicjum urzekła ją nie tylko przytulność, gościnność, rodzinna atmosfera, ale również to, że w tym miejscu czuła ogromne wsparcie, czuła się doceniona. Cieszyła się, że znalazła tam bliską sobie społeczność, której bardzo chce pomagać.
– Odprowadzałam córki do szkoły i szłam do hospicjum, tu pytałam, co jest do zrobienia – wspomina. – Dawali mi różne prace i zadania. Trzeba było nakarmić chorych, szłam i karmiłam. Trzeba było coś posprzątać czy pozmywać, szłam i sprzątałam, zmywałam.
Stopniowo, mówi Agata, palmiarstwo zeszło w jej życiu na drugi plan, ustępując miejsca wolontariatowi w hospicjum. Pomoc hospicjum stała się jej najważniejszym zajęciem. Ale ona to uwielbiała.
– Podobało mi się, że hospicjum akceptowało mnie taką, jaka jestem, że nie musiałam nikogo udawać – mówi. – Mogłam otwarcie mówić o swoich problemach i okazywać emocje.
To właśnie od pomocy niesionej hospicjum i od przebywania w tym miejscu, zdaniem Agaty, rozpoczęło się uzdrawianie jej własnej duszy.
– Wcześniej byłam bardzo zamknięta w sobie, właściwie w sobie mieszkałam, nie miałam odwagi mówić o swoich problemach i przeżyciach – przyznaje.
To właśnie hospicjum, przyznaje Agata, otworzyło ją na świat. Pacjenci hospicjum, jak dodaje, zupełnie inaczej odczuwają i przyjmują świat. Rozmowy z nimi zawsze są otwarte i szczere.
– Oni otwierali się przede mną, zwierzali mi się – wspomina Agata. – Stopniowo, sama tego nie zauważając, sama zaczęłam się otwierać przed nimi. To był rodzaj wzajemnego uzdrowienia, które było bardzo potrzebne zarówno dla nich, jak i mnie.
Agata nieraz mówi, że dla każdego człowieka bardzo ważna jest obecność kogoś, z kim można porozmawiać, podzielić się swoimi radościami, smutkami, troskami i nadziejami. Czasem się mówi, że łatwiej jest się zwierzyć obcej osobie i jest w tym odrobina prawdy. Taka rozmowa nie tylko poprawia to samopoczucie, ale jednocześnie sprawia, że druga osoba staje się dla nas ważna i bliska.
Agata wspomina rozmowę z dziennikarzami, podczas której zapytano ją, dlaczego jest wolontariuszką w hospicjum.
– Na początku się zawahałam, jakby nie wiedziałam, co mam powiedzieć – wspomina. – Ale potem powiedziałam, że przychodzę do hospicjum, żeby się leczyć.
Jak mówi uświadomiła sobie, że innym będzie mogła pomagać tylko wtedy, gdy pomoże sama sobie. Będzie mogła dać komuś innemu coś dopiero wtedy, gdy sama to posiądzie.
– Dajesz komuś to, co masz, i ten ktoś daje ci to, co ma – dzieli się swoimi przemyśleniami. – I w ten sposób w większości przypadków się uzupełniamy.
Zdaniem Agaty, wszyscy mamy w sobie wiele wartości, ale czasem nie wiemy, jak je pokazać, albo boimy się to robić. Czasem nawet z takiego błahego powodu, żeby inni nie dostrzegli w tym słabości. Każdy z nas jednak ma w sobie szczęście, miłość i ciepło.
– Jeśli nie masz w sobie takiego ludzkiego ciepła, to jak będziesz mógł się nim podzielić? Jeśli nie jesteś wrażliwy, jak możesz mieć współczucie? Hospicjum pomogło mi się nauczyć przeżywać i okazywać emocje, przestałam się bać. To mi przyniosło wielką wewnętrzną wolność i spokój.
Wicie palm w Hospicjum
– Pewnego dnia Siostra Michaela zaproponowała mi poprowadzić w hospicjum zajęcia z wicia palm – wspomina Agata. – Zgodziłam się, przyniosłam kwiaty i niezbędne przybory.
Na zajęcia w sali hospicjum przyszło sporo osób. Tych, którzy chcieli uczestniczyć, ale nie mogli dotrzeć do sali o własnych siłach, przywieziono na wózkach. Wicie palm okazało się wspaniałym, niepowtarzalnym doświadczeniem, które utkwiło w pamięci wszystkich uczestników warsztatów.
Agata się temu nie dziwi. Zawsze powtarza, że wicie palm to nie tylko sztuka i piękno, ale także rodzaj medytacji. Wicie palm jest kojące i może służyć jako rodzaj aromaterapii.
– Zdarzało się, że przed Niedzielą Palmową chodziłam po pokojach i zapraszałam na wicie palm – uśmiecha się Agata. – Nie wszystkie osoby w hospicjum są przykute do łóżka, są takie, które poruszają się na wózku inwalidzkim lub o własnych siłach.
Zdarzało się jednak, że takie warsztaty Agata prowadziła w pokojach.
– W jednym pokoju zobaczyłam starszą kobietę leżącą w łóżku, a obok niej siedzącą córkę – wspomina. – Widziałam, że obie nie mają już siły. Zaczęłam z nimi rozmawiać. Mówię: może spróbujemy uwić jakąś palmę? Niedziela Palmowa się zbliża. Córka podeszła do sprawy bardziej pesymistycznie: że kwiaty się rozsypią, że będzie dużo śmieci. Ale jej matka z wielkim entuzjazmem i tak stanowczo odpowiedziała, że chce spróbować, że jej córka nawet nie próbowała się sprzeciwiać.
Agata przyniosła z samochodu koszyk z kwiatami, usiadła obok niej i obie kobiety zaczęły wić palmę. Warsztaty udały się znakomicie. W rękach kobiet powstały piękne palmy. Dla nich obu to było nowe i cenne doświadczenie. Gdy Agata wyszła z pokoju, córka starszej kobiety ją odprowadziła i podziękowała podekscytowana:
– Przepraszam, tak wspaniałej lekcji sztuki jeszcze nie miałyśmy. Bardzo dziękuję!
Według Agaty wicie palm ma w sobie coś, co zbliża ludzi, sprawia, że chcą coś wspólnie tworzyć, jakby współpracować. Szczególny ślad w pamięci Agaty zostawił były pacjent hospicjum Waldemar.
– Waldemar bardzo lubił to zajęcie, a mnie nazywał swoją nauczycielką. Bardzo chciał odejść z tego świata z uwitą przez siebie palmą – wspomina. – Kazał nawet żonie zadbać o to, by palma zawsze była u jego boku.
Opieka hospicyjna i jej szczególne cechy
– W naszym społeczeństwie powierzenie starszych, schorowanych rodziców pod opiekę hospicyjną wciąż jest dla niektórych nie do przyjęcia – dzieli się swoimi przemyśleniami Agata. – Martwią się o to, jak odbiorą to ich krewni i sąsiedzi. Czy potępią: „Co z ciebie za córka, skoro nie potrafisz nawet zaopiekować się matką?”.
Mówi, że często musiała wysłuchiwać wątpliwości członków rodziny odnośnie przywiezienia kogoś bliskiego do hospicjum.
– Pamiętam, że s. Michaela zawsze im mówi: „Nie przywozicie do nas swojej matki, żeby ją oddać, przywozicie ją do nas, żebyście sami mogli choć trochę odpocząć”.
Jak zauważa artystka, niewiele osób zastanawia się nad tym, jak trudna fizycznie i emocjonalnie jest opieka nad ciężko chorym bliskim w domu w ciągu dnia i nocy. Ciągłe napięcie i zmęczenie, nieprzespane noce mogą stopniowo powodować zanikanie tej bliskiej więzi, pozostawiając jedynie cierpienie, żal i ból.
Nie każdy potrafi to wytrzymać.
– Przepracowany i rozdrażniony raczej nie będziesz w stanie odpowiednio pielęgnować bliskiej osoby, dodawać jej sił i otuchy – podsumowuje Agata.
Wolontariusze hospicyjni
Zdaniem Agaty, każdy wolontariusz w hospicjum daje temu miejscu i pacjentom to, co ma najcenniejszego – swój czas. Czasu nie można kupić, nikt nie użyczy nam ani jednej sekundy.
– Ważne jest, aby każdy wolontariusz hospicyjny znalazł czas na zadbanie o siebie – dzieli się Agata. – Jeśli czujesz się dobrze, możesz dobrze zadbać o kogoś, kogo masz pod swoją opieką. Jeśli jesteś szczęśliwy, możesz uszczęśliwić kogoś innego, jeśli czujesz się dobrze, możesz sprawić, że ktoś inny poczuje się dobrze. Osobom będącym pod naszą opieką może nie pozostać wiele czasu na tej ziemi, ale pragnieniem naszego serca jest, aby każda godzina, którą z nami spędzają, była dla nich czasem szczęśliwym i spokojnym.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.
Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.
Zrób to teraz.
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno