Nigdy nie przypuszczałam, że to właśnie muzyka i twórczość okażą się moim ratunkiem w najtrudniejszych momentach życia – pomogą mi oswoić ból i się od niego uwolnić…
Dla Agnė Arbačiauskienė dźwięki fortepianu to nie tylko wspomnienie dzieciństwa, ale i źródło siły, która pomogła jej przejść przez jedną z najbardziej bolesnych prób. Jej mama – pianistka, pedagożka, akompaniatorka – była nie tylko mistrzynią w swoim fachu, ale też kobietą o ogromnym sercu.
– Moja mama była pianistką – wybitną wykonawczynią, pedagożką i akompaniatorką. Ale przede wszystkim była niezwykłą osobą, która inspirowała innych swoją miłością do życia – opowiada Agnė Arbačiauskienė. – Każdy, kto spędził z nią choć chwilę, zapamiętał ją na zawsze.
Agnė z uśmiechem wspomina, że dla jej matki nie miało znaczenia, z kim rozmawia – czy to był ktoś młody czy starszy, artysta czy robotnik. Z każdym potrafiła znaleźć wspólny język, rozjaśnić dzień dobrym słowem, wysłuchać, pomóc. I zawsze dzieliła się swoim doświadczeniem – jak sama mawiała – „rzucała się z głową na pomóc”. Swe córki wychowywała samotnie. Pracowała bardzo dużo – często także w weekendy i późnym wieczorem.
Bo taka właśnie jest praca muzyka – koncerty, wyjazdy, tournée…
– Dlatego od najmłodszych lat musiałyśmy być samodzielne – same gotowałyśmy i dbałyśmy o swoje obowiązki szkolne – wspomina Agnė.

W Kownie: między katedrą a salą koncertową
– Moje dzieciństwo upłynęło w rodzinnym Kownie, w niezwykle urokliwym zakątku przy ulicy Wileńskiej – wspomina Agnė. – Wokół były prawdziwe perły architektury: kowieńska katedra, ratusz, malownicza Santaka.
To właśnie tę trasę Agnė codziennie pokonywała, idąc do Szkoły Sztuki i Muzyki im. J. Naujalisa – mieszczącej się w zachwycającym budynku z zabytkowymi schodami i pięknymi białymi kolumnami. Dziś swoją siedzibę ma tam Arcybiskupstwo Kowna. Agnė przyznaje, że nawet teraz, ilekroć odwiedza Kowno, lubi przespacerować się tą samą drogą – by nacieszyć oczy znajomymi widokami i wrócić myślami do tamtych lat.
To właśnie tam wybrała wiolonczelę.

– To nie był łatwy czas – opowiada. – Ale jestem ogromnie wdzięczna mojej mamie, że popchnęła mnie w stronę muzyki. Wtedy nie mogłam jeszcze przewidzieć, że to właśnie muzyka i twórczość staną się moją przystanią w najtrudniejszych chwilach, pomogą mi przejść przez ból i odzyskać spokój.
Harmonogram miała wypełniony po brzegi – zajęcia, ćwiczenia, nauka. Musiała przygotowywać się nie tylko z przedmiotów szkolnych, ale też z każdej lekcji muzyki. Rygorystyczny plan dnia, ciągłe próby i nauka ukształtowały w niej wewnętrzną dyscyplinę – za co do dziś jest matce ogromnie wdzięczna.
– Mama była osobą absolutnie wyjątkową – wspomina z czułością. – Jej energia, zachwyt nad światem, miłość do natury… Umiała dostrzec piękno w najmniejszym ździebełku, w morzu, zachodzie słońca czy wiejskiej łące. Najbardziej kochała zbierać i suszyć poziomki – parzyła z nich herbatę i mówiła, że pachnie rajem.
Choroba nie wybiera
– Jesienią 2021 roku mama usłyszała diagnozę: rak. Trudno opisać, jak wielki to był cios – zresztą każdy, kto kiedykolwiek zmierzył się z czymś podobnym, wie, jak to boli – wspomina Agnė. – Ale każda taka historia jest inna. Intymna. Niepowtarzalna.
Jak podkreśla, trudno było pogodzić się z tym, że ktoś tak kochający życie, tryskający optymizmem, tak niezwykle wrażliwy na piękno świata – przyrodę, ludzi, codzienność – może zachorować na coś tak wyniszczającego.
– Patrzyłam na mamę i nie byłam w stanie uwierzyć, że naprawdę jest chora – opowiada Agnė. – Tyle w niej było siły! Tyle chęci, by jeszcze coś przeżyć, czegoś doświadczyć!
Ale choroba nie wybiera. Zaczęła się walka – operacja, różne formy terapii, ciężkie reakcje organizmu. Agnė nie poddała się – próbowała wszystkiego.

– Po operacji przeszłyśmy naprawdę długą drogę – mówi. – Próbowałyśmy różnych metod. Mama bardzo źle znosiła leczenie, jej organizm reagował gwałtownie, momentami dramatycznie. Próbowałam wszystkiego. Chwytałam się każdej nadziei – także tej kosztownej, w postaci kroplówek w prywatnej klinice.
W końcu młoda kobieta przeprowadziła się z matą z Kowna do Wilna i wynajęła mieszkanie, by ułatwić jej dostęp do Narodowego Instytutu Onkologii w Santaryszkach.
– Tam też starano się nam pomóc – ale zabrakło jednego: ciepła, ludzkiego podejścia – wspomina. – Po jakimś czasie zaproponowano leczenie paliatywne. Mama bardzo to przeżyła. Odebrała tę informację jak ostateczny wyrok, jakby ktoś powiedział: „Już nic się nie da zrobić”. I jak ją wtedy pocieszyć?
Hospicjum – nie tylko opieka, ale obecność i wsparcie
– Wszystko zmieniło się, gdy odezwałyśmy się do Wileńskiego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. Od tego momentu zaczęła nas regularnie odwiedzać jego ekipa – wspomina Agnė. – Po raz pierwszy od dłuższego czasu mama naprawdę się ucieszyła. Zobaczyła ludzi pełnych ciepła, którzy ani przez chwilę jej nie żałowali. Mówili z optymizmem, stanowczo i z wiarą!
Jak mówi Agnė, od pracowników hospicjum otrzymały mnóstwo praktycznych wskazówek – gdzie szukać pomocy, co można załatwić, kto i w jaki sposób może wesprzeć jej matkę. Pielęgniarki przyjeżdżały, by sprawdzić stan zdrowia, podawały kroplówki, kierowały w odpowiednie miejsca, a przy tym – z wielkim wyczuciem – potrafiły przekonać matkę Agnė do leków czy zabiegów, wobec których się buntowała. Miała bardzo uparty charakter.
– Ale pielęgniarki z hospicjum zawsze znajdowały właściwe słowa – uśmiecha się Agnė. – nie da się opisać, jak bardzo jestem im wdzięczna.

Według niej trudno sobie nawet wyobrazić, ile wewnętrznej siły potrzeba, by codziennie odwiedzać tak wielu pacjentów – w różnym stanie fizycznym i emocjonalnym. Pracownicy hospicjum stają też przecież twarzą w twarz z cierpieniem rodzin, które – szukając ulgi – nie zawsze potrafią być życzliwe.
– Panie z hospicjum zawsze cierpliwie słuchały wszystkiego, co mama miała do powiedzenia – a dla osoby z tak poważną chorobą to naprawdę bardzo wiele – mówi Agnė z wdzięcznością. – Kiedy jej stan się pogarszał, zespół hospicjum przyjeżdżał do nas codziennie.
Jak królowa!
Stan kobiety się pogarszał z dnia na dzień. Zespół hospicjum zaczął delikatnie sugerować przeniesienie się do opieki stacjonarnej. Niestety, długo się temu opierała – wydawało jej się, że to oznacza poddanie się…
– Bardzo starałam się zapewnić mamie jak najlepszą opiekę – wspomina Agnė. – Ale widziałam, że potrzebuje już stałego nadzoru lekarzy i profesjonalnej pomocy. Gdy tylko nadarzyła się taka możliwość, niemal ją błagałam, by zgodziła się na pobyt w hospicjum stacjonarnym. W końcu się zgodziła. W hospicjum została otoczona naprawdę wyjątkową opieką. A słowo „wyjątkowa” zawiera w sobie o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. Nie mówię tego, by kogokolwiek promować – mówię, bo widziałam to na własne oczy. Mama otrzymała tyle uwagi, ciepła i troski, że z uśmiechem powtarzała: „Czuję się tu jak królowa”.
Były rzeczy, którym długo się opierała – na przykład nie chciała się kąpać, bo było to dla niej fizycznie trudne. Ale i z tym hospicjum sobie poradziło. Agnė wspomina dzień, kiedy przyszła w odwiedziny i zobaczyła mamę czystą, ubraną w świeże, ładne rzeczy, z umytymi włosami. Zaskoczona zapytała, co się stało.
– Agnė, nawet sobie nie wyobrażasz, jaki tu jest poziom! – opowiadała z zachwytem. – Umyły mnie w łóżku! I jak delikatnie, jak uważnie wszystko zrobiły! Tak się broniłam przed myciem głowy, a teraz jestem taka szczęśliwa, że się na to zgodziłam – zrobiły to z taką łagodnością!
Agnė dodaje, że lekarz pracujący w hospicjum był przez jej mamę szczególnie lubiany i szanowany – zawsze uważnie jej słuchał, traktował każdy sygnał poważnie, nigdy nie zbywał jej jako „starszej pani, która przesadza”. Mogła mu powiedzieć wszystko. Regularnie rozmawiał też z Agnė – omawiał wyniki badań, możliwe ścieżki leczenia i odpowiadał na wszystkie pytania.
Wielkanoc w hospicjum
– Mama bardzo chciała spotkać się z całą naszą rodziną na Wielkanoc – wspomina Agnė. – A jest nas sześcioro.
Taka liczba odwiedzających to zbyt wiele, by wszyscy mogli wejść jednocześnie do sali, w której leżała – trzeba przecież szanować prywatność innych pacjentów. Lekarz zaproponował więc, by kobieta – choć była już bardzo słaba – wyjechała na wózku na zewnątrz i spotkała się z bliskimi w ogrodzie hospicyjnym.

– Ile ona wtedy miała w sobie radości! – opowiada Agnė z poruszeniem. – To było piękne. Podarować starszej, ciężko chorej osobie taką chwilę szczęścia. Kiedy patrzysz na jej błyszczące oczy, nagle robi ci się wstyd narzekać na drobiazgi. Wszystko przewartościowujesz.
Matka Agnė nie była osobą wierzącą, ale – jak zauważa córka – w obliczu choroby wiele się zmienia. To także zasługa światła, które promieniuje z hospicjum – światła wiary i czułości. W hospicjum w każdą niedzielę odprawiana jest Msza Święta. Ci pacjenci, którzy nie są w stanie w niej uczestniczyć, mogą słuchać jej w swoich salach przez głośnik. Po Mszy ksiądz odwiedza każdego chorego i rozdaje Komunię. Gdy przyszedł do matki Agnė, ta powiedziała, że nie może jej przyjąć, bo nie odbyła spowiedzi. Wtedy kapłan przyniósł specjalną zasłonę, by wszystko mogło odbyć się zgodnie z zasadami. Wysłuchał spowiedzi, udzielił rozgrzeszenia i poprosił, by każdego dnia odmawiała modlitwę „Ojcze nasz”.
– Mama poprosiła mnie wtedy, żebym przywiozła jej tekst modlitwy – wspomina Agnė. – Kiedy przyjechałam, jej twarz promieniała takim spokojem i światłem, że aż się popłakałam.
Urodziny kobiety przypadły na dwa tygodnie przed jej odejściem.
– Była już bardzo słaba, ale mimo to pięknie się ubrała – opowiada Agnė. – Jesteśmy ogromnie wdzięczni lekarzowi hospicjum za zrozumienie i za to, że pozwolił nam usiąść razem z mamą w holu i świętować jej urodziny. To naprawdę bardzo dużo dla nas znaczyło.

Jak mówi Agnė, brakuje słów, by wyrazić wdzięczność za wszystko, co hospicjum zrobiło dla jej mamy.
– Nie znam drugiego takiego miejsca – dzieli się swoimi myślami – gdzie panuje tak ciepła, jasna atmosfera, gdzie nie czuje się ani śladu szpitalnego chłodu. Nie ma białych fartuchów, jest za to nieskazitelna czystość. Wszystko urządzone tak przytulnie, że sale przypominają pokoje w domu. Niech Bóg da im siłę i potrzebną pomoc.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.
Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Zrób to teraz!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas