To cud, że żyję. Widocznie Bóg miał dla mnie jeszcze jakiś plan – Agnieszka o życiowych wyzwaniach i odnalezieniu swojego powołania
– Po porodzie dostałam zakażenia, które przerodziło się w sepsę – wspomina Agnieszka, koordynatorka wolontariuszy wileńskiego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. – Lekarka powiedziała mi wprost: to cud, że pani żyje. Widocznie Bóg ma dla pani jakiś plan.
Dziś, patrząc na swoje życie, Agnieszka wierzy, że lekarka miała rację. Przeszła przez wiele trudnych chwil, ale to właśnie one doprowadziły ją do miejsca, w którym jest teraz – do jej prawdziwego powołania.
Nie miała łatwego dzieciństwa. Dorastała w domu, w którym ojciec zmagał się z alkoholizmem, ale mimo przeciwności losu zawsze marzyła o pracy w służbie zdrowia. Udało jej się – została fizjoterapeutką i mamą dwójki cudownych dzieci.

Życie jednak nie pozwoliło jej na wytchnienie. Przez lata opiekowała się niepełnosprawnym bratem męża, a później jego dziadkiem, który chorował na raka. Łączenie wychowywania dzieci z opieką nad chorymi było ogromnym wyzwaniem. Szczególnie w chwili, gdy musiała zdobyć nowe kwalifikacje, by móc pracować w domu, a jednocześnie rozwijać własny biznes.
Nie było łatwo, ale – jak mówi – te doświadczenia jej nie złamały. Wręcz przeciwnie, zahartowały ją i przygotowały do najważniejszej roli w jej życiu. Dziś koordynuje wolontariuszy w hospicjum i pokazuje innym, jak wielką wartość ma pomoc drugiemu człowiekowi.
Dorastanie w cieniu wyzwań
– Dorastałam w pięknej okolicy pod Wilnem, tam też chodziłam do wiejskiej szkoły – opowiada Agnieszka. – Byłam dzieckiem pełnym energii, ciekawskim, wszędzie mnie było pełno. Brałam udział we wszystkich konkursach, zawodach sportowych, angażowałam się we wszystko, co tylko było możliwe.
Choć dzieciństwo miało swoje jasne strony, życie w domu nie zawsze było łatwe. Mama pracowała jako pielęgniarka w przychodni i to na jej barkach spoczywała cała odpowiedzialność za rodzinę.
– Ojciec był uzależniony, ale mama robiła wszystko, byśmy z siostrą miały normalne dzieciństwo, byśmy nie odczuwały braków – wspomina.
Z czasem utrzymanie domu z jednej pensji stało się niemożliwe. W końcu mama Agnieszki musiała podjąć trudną decyzję – zrezygnowała z pracy w przechodni i zaczęła jeździć do Polski, by tam handlować.
– Kiedy wyjeżdżała, zostawałyśmy z siostrą same. Ojciec, kiedy nie pił, potrafił się nami zaopiekować, jego nałóg z każdym rokiem pogłębiał się. W końcu całkiem przestał pracować, a ciężar utrzymania rodziny spadł wyłącznie na mamę. Kosztowało ją to wiele sił i nerwów.
Mimo tych trudności młoda kobieta konsekwentnie dążyła do swoich celów. Po ukończeniu szkoły na wsi przeniosła się do Wilna, gdzie kontynuowała naukę w klasach 11 i 12 w Szkole im. Władysława Syrokomli.
– Od zawsze marzyłam o studiach medycznych – mówi. – I udało się. Spełniłam swoje marzenie – zdobyłam zawód fizjoterapeutki.
Rodzina i życiowe wybory
Choć Agnieszka ukończyła studia z zakresu fizjoterapii, jej zawodowa ścieżka potoczyła się inaczej. Wkrótce po ślubie zaszła w ciążę i jej priorytety całkowicie się zmieniły.
– Z moim przyszłym mężem znaliśmy się od dziecka – opowiada. – Jego mama do dziś wspomina, jak pierwszego dnia szkoły, kiedy miałam sześć lat, pokazała mnie synowi i powiedziała: „Ta dziewczynka kiedyś zostanie twoją żoną”… I tak się stało – jesteśmy razem już 20 lat.
Pierwsza ciąża przebiegała spokojnie, ale poród był dramatycznym przeżyciem.

– Syn urodził się niedotleniony, nie oddychał. Byłam przerażona – wspomina. – Na szczęście lekarzom udało się go uratować. Przyszedł na świat zdrowy, choć z wadą serca.
Radość z narodzin syna szybko zmąciły kolejne trudności. Po porodzie Agnieszka doznała poważnego zakażenia, które doprowadziło do sepsy.
– Lekarka powiedziała mi wprost: to cud, że pani żyje. Widocznie Bóg ma dla pani jeszcze jakiś plan – mówi.
Ze względu na komplikacje poporodowe i opiekę nad dzieckiem musiała na jakiś czas przerwać studia, ale po kilku latach udało jej się je ukończyć. Kiedy syn podrósł, Agnieszka zaczęła rozglądać się za pracą. Jednak brak doświadczenia sprawił, że nie było to łatwe.
– Mąż pracował od rana do wieczora w warsztacie samochodowym, mama często wyjeżdżała do Polski, zajmując się własnym biznesem – wspomina. – Teściowa nie mogła nam pomóc, bo opiekowała się starszym synem, który po wypadku stał się całkowicie niepełnosprawny. Zostałam więc w domu i sama wychowywałam syna.
Kilka lat później na świat przyszła córka, na którą cała rodzina czekała z ogromną radością. Mając już dwoje dzieci, Agnieszka zdała sobie sprawę, że musi się przebranżowić. Postanowiła zdobyć dodatkowe kwalifikacje i ukończyła kurs stylizacji paznokci.

– Dzięki temu mogłam wynająć stanowisko w salonie fryzjerskim i dopasować godziny pracy do potrzeb rodziny, zwłaszcza że syn zaczął już chodzić do przedszkola – wspomina.
Śmierć matki zmieniła wszystko
W 2013 roku, w wieku 58 lat, nagle, na skutek zawału serca, zmarła matka męża Agnieszki. Dla całej rodziny był to ogromny wstrząs i trudny sprawdzian.
– Teściowa opiekowała się bratem mojego męża, który po ciężkim wypadku stał się całkowicie niepełnosprawny – opowiada Agnieszka. – Opieka nad nim wymagała nieustannej uwagi. Nie mógł zostać sam nawet na chwilę. A my oboje z mężem pracowaliśmy i mieliśmy dwoje małych dzieci, którymi również trzeba było się zajmować.
Po śmierci teściowej wielu radziło im, by umieścili niepełnosprawnego brata męża w specjalistycznym ośrodku.
– Na początku braliśmy to pod uwagę. Odwiedziliśmy kilka placówek zajmujących się opieką nad osobami niepełnosprawnymi, ale żadna nie spełniała naszych oczekiwań – wspomina Agnieszka. – W niektórych koszty były ogromne, w innych warunki pozostawiały wiele do życzenia…
W końcu mąż powiedział mi wprost, że nie potrafi oddać brata do jakiejś instytucji i chce, by to nasza rodzina się nim zaopiekowała.
– Wiedziałam, jak trudna to będzie decyzja, ale powiedziałam mężowi, że jeśli tak postanowił, to jestem z nim i będę go wspierać – mówi Agnieszka.
To doświadczenie nie tylko ich zjednoczyło, ale także nauczyło bezwarunkowego poświęcenia i solidarności.
– Zrozumieliśmy, że mamy tylko siebie i musimy się trzymać razem – wspomina. – Opieka nad bliskimi stała się naszym priorytetem, bez względu na to, ile wysiłku i czasu miało to kosztować
Początkowo planowali przebudować stary dom teściowej, w którym wciąż mieszkał ojciec męża. Choć budynek nie miał żadnych wygód – brakowało w nim wody i toalety – mogliby wspólnie zajmować się zarówno ojcem, jak i bratem.
Jednak ku ich zaskoczeniu, rodzina męża stanowczo sprzeciwiła się temu pomysłowi
– Podczas rodzinnego spotkania usłyszeliśmy wprost: „W tym domu nie ma dla was miejsca. Zabierzcie tego swojego inwalidę i radźcie sobie sami”… – mówi Agnieszka z goryczą.
Małżeństwo nie zamierzało się jednak poddać.
– W tamtym czasie mieszkaliśmy u moich rodziców – opowiada. – Nie było tam miejsca na opiekę nad niepełnosprawnym bratem męża. Dlatego wspólnie z rodzicami postanowiliśmy przebudować znajdujący się obok ich domu budynek gospodarczy i dostosować go do jego potrzeb.
Prace nad nowym domem wymagały czasu, ogromnego wysiłku i determinacji, ale w końcu dały im coś więcej niż dach nad głową.
– Podczas budowy przekonaliśmy się, kto naprawdę jest naszym przyjacielem i chce nam pomóc – uśmiecha się Agnieszka. – Dzięki wsparciu bliskich i przyjaciół udało nam się ukończyć remont w ciągu roku. Brat męża mógł wreszcie zamieszkać w nowym miejscu, a mój mąż, aby mu pomagać, musiał nawet zrezygnować z dotychczasowej pracy, przekwalifikować się i zacząć pracować na miejscu, przy domu.

Now drogi, nowe możliwości
Agnieszka zawsze była aktywna, lubiła próbować nowych rzeczy i marzyła o własnym biznesie. Po narodzinach córki zaczęła zajmować się rękodziełem, a z czasem jej pasja przerodziła się w małą firmę.
– Założyłam sklep internetowy, a potem także niewielki butik w Wilnie, w którym sprzedawałam szyte na zamówienie sukienki i stroje okolicznościowe – opowiada.
Jednak gdy przyszła pandemia, wszystko się zmieniło. Odwołano wydarzenia, klienci zaczęli znikać, a biznes przestał się opłacać.
– Było mi naprawdę szkoda, bo włożyłam w niego mnóstwo czasu, wysiłku i pieniędzy – wspomina. – Ale jednocześnie byłam już trochę zmęczona. Ciągła praca, spotkania z klientami, zakupy materiałów… Nie miałam ani sobót, ani niedziel, tylko praca, praca, praca.
Sprzedaż firmy zbiegła się z nową szansą.

– Tego samego dnia, gdy zamknęłam biznes, dostałam propozycję od przyjaciółki, by spróbować pracy w Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki – mówi.
Hospicjum nie było jej zupełnie obce. Miała z nim styczność, gdy jej mąż szukał pomocy dla swojego dziadka, chorego na nowotwór.
– Stan dziadka był bardzo ciężki, więc zwróciliśmy się do hospicjum. Tam spędził trzy miesiące – mówi Agnieszka.
Pamięta, że pierwsza wizyta w hospicjum bardzo ją zaskoczyła.
– Było tam ciepło, przytulnie, panowała domowa atmosfera. Dostaliśmy wszystkie potrzebne informacje dotyczące opieki nad osobą chorą onkologicznie, mnóstwo praktycznych wskazówek. Nagle wszystko stało się o wiele bardziej zrozumiałe i klarowne – mówi.
Z czasem zdrowie dziadka poprawiło się.
– Zaczął znów sam chodzić i miał jedno marzenie – jak najszybciej wrócić do rodzinnego domu – opowiada Agnieszka. – Jednak szwagierki nie chciały go przyjąć z powrotem, więc nie mieliśmy innego wyboru, zabraliśmy go do siebie. Mieliśmy już w domu niepełnosprawnego brata męża, ale nie mogliśmy zostawić dziadka samego. Kupiliśmy kolejne łóżko rehabilitacyjne i przewieźliśmy go do domu moich rodziców.
Wspólna troska o dziadka
– Kiedy zabraliśmy dziadka z hospicjum, nie zostaliśmy z tym sami – wspomina Agnieszka. – Pracownicy hospicjum domowego nadal nas wspierali. Pielęgniarki regularnie przyjeżdżały do naszego domu, pomagały w opiece, doradzały. Choć mieliśmy już doświadczenie w opiece nad niepełnosprawnym bratem męża, szybko przekonaliśmy się, że troska o osobę chorą onkologicznie to zupełnie inne wyzwanie. Dzięki wsparciu hospicjum było nam jednak dużo łatwiej.
Dziadek spędził w domu Agnieszki jeszcze dwa miesiące.
Co się liczy w życiu naprawdę?
– Dziadek zmarł tuż po Bożym Narodzeniu – wspomina Agnieszka. – Wszyscy mieliśmy świadomość, że to będą jego ostatnie święta… Najbardziej bolało jednak to, że żadna z jego córek nie przyjechała go odwiedzić, nawet w tych ostatnich dniach.
Agnieszka ubolewa nad tym, że sytuacja się zmieniła, gdy zaczęły się sprawy spadkowe. Podział starego domu zamienił się w prawdziwy koszmar, który ostatecznie trafił do sądu. Na szczęście wyrok zapadł na korzyść rodziny Agnieszki.
– Mimo wszystkich trudności, zarówno opieka nad niepełnosprawnym bratem męża, jak i troska o dziadka bardzo nas zbliżyły – mówi Agnieszka. – To doświadczenie umocniło moją więź z mężem i scaliło naszą rodzinę. Zrozumieliśmy, jak kruche jest życie i jak ważne jest, by doceniać każdą chwilę, gdy jesteśmy zdrowi i mamy siebie nawzajem.
Zaangażowanie w pomoc hospicjum
Kiedy Agnieszka i jej rodzina otrzymali wsparcie od hospicjum, naturalnie poczuli, że chcą się odwdzięczyć i zaangażować w jego działalność.
– Pomagaliśmy zbierać fundusze na jego utrzymanie – wspomina. – W tamtym czasie trwała budowa dziecięcego oddziału hospicjum, a na ten cel potrzebne były ogromne środki. Przez sześć kolejnych lat Agnieszka wraz z rodziną uczestniczyła w akcji charytatywnej „Maleńka Miłość”, wspierającej hospicjum.
– Co roku odbywał się koncert charytatywny, podczas którego zbierano fundusze – mówi. – Razem z rodziną mojej chrześnicy chętnie angażowałam się w organizację wydarzenia, wspierałam je finansowo i pomagałam, jak tylko mogłam. W tamtym czasie miałam jeszcze swój butik z sukniami okolicznościowymi, więc mogłam zapewnić uczestnikom koncertu stroje i dodatki.
Nowy rozdział – praca, która daje więcej niż poczucie sensu
Kiedy Agnieszka otrzymała propozycję pracy jako koordynatorka wolontariuszy w hospicjum, nie była pewna, czy sobie poradzi.
– Wahałam się – przyznaje. – Dopiero co zamknęłam swój biznes. Propozycja ta spadła trochę jak grom z jasnego nieba. Powiedziałam mężowi, że lepiej czegoś spróbować i później żałować, niż nie spróbować i zastanawiać się „co by było, gdyby”… Nie miałam pojęcia, jak odnajdę się w zupełnie nowej i nieznanej mi roli, ale postanowiłam spróbować.
Dziś, po ponad roku pracy w hospicjum, wie, że podjęła dobrą decyzję.
– Naprawdę odnalazłam tam siebie – mówi. – Zawsze lubiłam kontakt z ludźmi, potrzebowałam działania. Praca z wolontariuszami daje mi ogromną satysfakcję, czuję, że jestem we właściwym miejscu.
Zdarza się, że bliscy pytają, czy nie boi się pracować w miejscu, gdzie codziennie styka się z cierpieniem i śmiercią.

– Życie już wcześniej mnie do tego przygotowało – odpowiada. – Widziałam śmierć, doświadczyłam wielu trudnych przeżyć, dlatego doskonale rozumiem ból i emocje zarówno pacjentów, jak i ich rodzin.
Jednak swoich emocji nie pokazuje na zewnątrz.
– Trzymam wszystko w sobie, nie okazuję, kiedy jest mi ciężko – przyznaje.
Najczęściej zwierza się jedynie mężowi.
– On zawsze mnie wysłucha i pocieszy – mówi. – Nie mamy przed sobą tajemnic, zawsze możemy na siebie liczyć, doradzić sobie nawzajem i pomóc w trudnych momentach. Nasze zaufanie jest ogromne.
Dla Agnieszki hospicjum to nie tylko miejsce pracy, ale również przestrzeń do refleksji.
– To wyjątkowe miejsce, które pozwala przemyśleć swoje życie, zastanowić się, czy dobrze je przeżyliśmy i czy zostawimy po sobie coś wartościowego – podsumowuje.
Wolontariat w hospicjum – przestrzeń dla każdego
– Do hospicjum przychodzą bardzo różni wolontariusze – opowiada Agnieszka. – Są tacy, którzy sami wiele przeżyli, stracili bliskich i teraz czują potrzebę pomagania innym. Doskonale rozumieją, jakiego wsparcia potrzebują osoby chore i ich rodziny, i potrafią im pomóc się nie załamać.
Wolontariat w hospicjum ma dwie formy: medyczną i niemedyczną. Osoby, które chcą angażować się w bezpośrednią opiekę nad pacjentami, przechodzą specjalne szkolenia. Uczą się, jak pomagać chorym w codziennym funkcjonowaniu, wspierać ich psychologicznie i towarzyszyć w trudnych chwilach. Z kolei wolontariusze niemedyczni najczęściej zajmują się organizacją wydarzeń charytatywnych i akcji, których celem jest zbieranie funduszy na działalność hospicjum.
Jedną z inicjatyw, w którą chętnie się angażują, jest kampania „Pola Nadziei”. W jej ramach wolontariusze wspólnie sadzą żonkile – symbol nadziei, przypominający o osobach chorych i potrzebujących wsparcia. To także sposób na szerzenie idei hospicyjnej w społeczeństwie.

Wolontariat to nie tylko praca w hospicjum czy w domach pacjentów.
– Wiele dobrego można zrobić także we własnym domu – mówi Agnieszka. – Można zorganizować ze znajomymi wieczór tworzenia świątecznych kartek dla pacjentów, wykonać rękodzieło, które później trafi do podopiecznych hospicjum.
W ubiegłym roku wolontariusze uczestniczyli w Jarmarku Kaziukowym, gdzie sprzedawali własnoręcznie wykonane przedmioty, a dochód przeznaczyli na potrzeby hospicjum. Była to także okazja, by szerzyć wiedzę o jego działalności i możliwościach zaangażowania się.

Każde z tych działań pomaga budować świadomość społeczną i pokazać, że hospicjum to nie tylko miejsce opieki, ale dom pełen miłosierdzia i nadziei, gdzie pacjenci otrzymują wsparcie w najtrudniejszych momentach życia.
Jak zostać wolontariuszem?
To proste i nie wymaga specjalnych kwalifikacji. Wystarczy zadzwonić do Agnieszki pod numer +37064037237 i zgłosić chęć pomocy.
Następnie odbywa się indywidualne spotkanie, podczas którego Agnieszka opowiada o różnych formach wolontariatu i ustala, jak i w jakim wymiarze dana osoba może się zaangażować. Po rozmowie wolontariusz wypełnia formularz zgłoszeniowy, a Agnieszka zazwyczaj daje mu kilka dni na przemyślenie decyzji.
– Zwykle te kilka dni nie jest nawet potrzebne – mówi z uśmiechem. – Najczęściej już następnego dnia dostaję telefon lub wiadomość: „Podjąłem decyzję, chcę do was dołączyć.”
Po potwierdzeniu kandydat zapraszany jest do hospicjum, gdzie wspólnie omawiane są konkretne zadania.
– Zaczynamy od małych kroków – podkreśla Agnieszka. – Każdy angażuje się w takim stopniu, w jakim chce i może. Nie zmuszamy nikogo do działań, na które nie jest gotowy. Zapraszam wszystkich, którzy chcą spróbować swoich sił w tym wyjątkowym wolontariacie – miejscu, gdzie wielu ludzi odnalazło sens życia i swoje prawdziwe powołanie.
***
Więcej informacji o wolontariacie w hospicjum można znaleźć tutaj.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.
Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Zrób to teraz!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas