– Do ostatniej chwili mama nie chciała pojąć, że teraz walczy nie o pacjenta, ale o swoje życie – córka znanej litewskiej lekarki Daina Lyderienė o zmaganiach się matki ze śmiertelną chorobą
– Mama była lekarzem z powołania – mówi Daina, córka słynnej litewskiej nefrolog Danguolė Oželytė. – Pracy poświęcała nie tylko cały swój czas, ale także życie osobiste.
Danguolė Oželytė była słynną litewską nefrolog (specjalistką od chorób nerek), każdego dnia o pomoc do kobiety zwracało się wielu pacjentów. Jak wspomina Daina, nawet po powrocie do domu, po długim dniu pracy w szpitalu, jej matka przez kolejne godziny udzielała pacjentom porad telefonicznie.
– Mama należała, że tak się wyrażę, do kategorii „profesorów szaleńców”, którzy nie dbają o to, co jedzą, co się wokół nich dzieje ani jak się czują – dzieli się wspomnieniami Daina. – Zawsze się troszczyła tylko o swoich pacjentów i ich zdrowie.
Pani doktor nie dbała jednak o własne zdrowie, nie zwracała na nie uwagi.
Marzenie zostać lekarzem
– Mama już jako dziecko wiedziała, że chce zostać lekarzem – opowiada Daina. – Opowiadała, że gdy jej brat mocno zachorował, z całych sił chciała mu pomóc wyzdrowieć. Moja babcia (matka mamy) została wtedy sama z trójką małych dzieci, dziadek był w więzieniu.
Oboje dziadkowie kobiety byli wykształceni, pracowali jako nauczyciele. Po przyjściu sowietów do władzy, jej dziadek został aresztowany i wtrącony do więzienia w Olicie. Po pewnym czasie znanego w okolicy nauczyciela zwolniono i cała rodzina nie zwlekając przeprowadziła się do Kowna.
– To był bardzo trudny okres dla mojej nastoletniej wówczas mamy. Ciężko chory brat, dopiero co zwolniony z więzienia, a w nim torturowany ojciec – opowiada Daina. – Mama nie lubiła o tym mówić, ale zrozumiałam, że właśnie wtedy jej główną misją była pomoc cierpiącym i chorym.
Danguolė Oželytė bardzo dobrze się uczyła – ukończyła liceum ze złotym medalem.
Po ukończeniu szkoły studiowała medycynę w Kowieńskim Instytucie Medycznym, który również ukończyłaby ze złotem medalem, gdyby nie odmowa dołączenia do Związku Młodzieży Komunistycznej.
– Może to akurat wyszło na dobre. Ci, co ukończyli instytut ze złotym medalem, zazwyczaj zostawali pracować na wydziale, a mama bardzo chciała pomagać pacjentom – opowiada Daina. – Po otrzymaniu przydziału, wyjechała do pracy w szpitalu w Pagėgiai.
W Pagėgiai młoda pani doktor poświęciła się pracy bez reszty. Trafnie stawiała diagnozy, otaczała opieką i troską swoich pacjentów, szybko więc zyskała dobrą renomę.
Po pewnym czasie pani Danguolė postanowiła poszerzyć swe granice zawodowe i przeniosła się do powstającego wówczas miejskiego szpitala klinicznego w Wilnie. Tam pomoc chorym niosła do końca swoich dni.
Jak mówi Daina, jej matka przez całe życie był pasjonatką litewskich pieśni ludowych, należała do Towarzystwa „Vydūnas”.
– Latem z Towarzystwem „Romuva” mama brała udział w ekspedycjach, jeździła po wsiach litewskich i spisywała pieśni ludowe – opowiada Daina. – Podczas tych wypraw spotkała też mego ojca.
Jednak głównym powołaniem Danguolė Oželytė była pomoc pacjentom.
– Odkąd pamiętam, mama zawsze miała harmonogram wypełniony po brzegi – wspomina Daina. – Pacjenci i ich problemy zawsze byli dla niej najważniejsi.
Nawet po przejściu na emeryturę kilka razy w miesiącu doktor Danguolė odwiedzała centrum hemodializy „Renalvita” w Ucianie i udzielała konsultacji na wydziale dializ w szpitalu w Wisagini.
Pierwsze kłopoty zdrowotne
– Mama nigdy nie skarżyła się na dolegliwości zdrowotne i nigdy się nie zwracała do nikogo o pomoc – wspomina Daina. – Zawsze potrafiła zadbać o siebie sama i tylko ona wiedziała, co jej tak naprawdę dolega.
Z obecnej perspektywy Dainę dziwi fakt, że jej matka zwykle swoim pacjentom wystawiała skierowania na wszystkie możliwe badania, aby jak najdokładniej postawić diagnozę, wdrożyć właściwe leczenie. Sama jednak, mimo że nie czuła się najlepiej, nie poddawała się badaniom.
– Mama miała twardy charakter i była bardzo uparta – wspomina Daina. – Trudno było ją przekonać czy zmusić zrobić coś wbrew jej woli. Dlatego też nawet nie próbowałam tego robić.
– Bardzo mocno zarówno pod względem moralnym, psychicznym, jak i fizycznym dotknęła mamę pandemia koronawirusa – kontynuuje Daina. – Ogólny niepokój, śmierć znajomych, zmiany, niepewność…
Według Dainy, jej matka pewne dolegliwości zdrowotne mogła odczuwać już wcześniej, ale o tym nie mówiła. Ponieważ mieszkała w pobliżu, codziennie wpadała do matki upewnić się, jak sobie radzi.
Dopóki była świadoma, mogła się poruszać i samodzielnie jeść, pani Danguolė nie prosiła o pomoc i nie pozwalała wezwać lekarza.
Wszystko wydawało się być w porządku do wiosny 2021 roku, kiedy to Daina zauważyła, że jej matka nie może już jeść. Zaczęła szukać lekarza rodzinnego, który w końcu zbadałby jej matkę i dobrał odpowiednie leczenie. Sytuacja jednak pogarszała się z dnia na dzień, każda minuta była na wagę złota.
Straszna diagnoza
– W czerwcu 2021 roku wezwałam do mamy karetkę – wspomina Daina. – Przybyły lekarz natychmiast podjął decyzję o przetransportowaniu mamy do Republikańskiego Wileńskiego Szpitala Uniwersyteckiego w Lazdynai. Tam usłyszałyśmy tę straszną diagnozę: złośliwy guz żołądka, gruczolakorak, ostatnie stadium.
Daina do dziś z wielką wdzięcznością wspomina lekarzy ze szpitala w Lazdynai, którzy jej matce pomagali jak mogli.
– W szpitalu mamie wprowadzono stent (rurkę udrożniającą przejście pokarmu z przełyku do żołądka), aby mogła jeść, przywrócono właściwy poziom hemoglobiny, wykonano mnóstwo badań – opowiada Daina. – Ale to wszystko było za późno. Lekarze od początku mówili, że musimy się przygotować na najgorsze.
Po zakończeniu leczenia i badań pozostała jedynie opieka paliatywna.
Brak wiedzy i sprzętu pielęgniarskiego
– Zdałam sobie sprawę, że nie dam rady sama zająć się w domu ciężko chorą osobą, która potrzebuje specjalnej opieki, odżywiania, kroplówek, leków i wielu innych rzeczy – wspomina Daina. – Zrozumiałam wtedy, że pilnie potrzebujemy profesjonalnej pomocy.
Najbliżej Wileńskiego Szpitala Klinicznego, w którym pani Danguolė pracowała ponad 40 lat, znajdował się dom opieki im. św. Rocha. Daina uznała, że jest to dobre miejsce, gdyż matka przez okno mogłaby oglądać swoje dawne miejsce pracy, które tak bardzo kochała, przypomnieć sobie byłych pacjentów. Jednak po pewnym czasie pobytu w placówce, pani Danguolė oświadczyła, że nie chce tu być.
– Mama nie mogła się do tego przyzwyczaić ani uświadomić sobie, że nie jest już lekarzem, ale pacjentką – opowiada Daina. – Bardzo chciała wrócić do domu. „Zabierz mnie stąd – powtarzała – chcę w spokoju umrzeć w domu”.
Po powrocie matki do domu, Daina jednak zdała sobie sprawę, że sama nie jest w stanie się nią zaopiekować.
– Kiedy przywieźliśmy mamę do domu, byłam zdezorientowana – wspomina kobieta. – Pomyślałam sobie: „Jezu drogi, jak sobie z tym poradzę? Nie mam wiedzy, nie wiem, jak się zaopiekować ciężko chorą osobą, nie umiem podać leków.
Pomoc hospicjum
Postawione przez lekarzy diagnozy i pogarszający się stan zdrowia matki sprawiły, że Daina uzbierała wiele niezbędnych informacji o opiece paliatywnej i usługach służb opieki społecznej. Po to jednak, by móc z nich skorzystać, potrzebowała uzbierać mnóstwo informacji, a to mogło długo trwać.
– Dzwoniłam wtedy, pamiętam, do tych wydziałów i domów opieki, rozmawiałam z wieloma osobami, prosiłam o pomoc – kontynuuje Diana. – Odpowiadano mi, że owszem, mogą pomóc, ale przygotowanie niezbędnych dokumentów może zająć nawet kilka miesięcy.
Jedyna dobra rada, jaką kobiecie udzielono podczas rozmów, było natychmiastowe skontaktowanie się z wileńskim Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. Zdaniem pracowników domów opieki, to jedyne miejsce, które mogło udzielić natychmiastowej pomocy i wsparcia kobietom.
Długo nie zwlekając, Daina zadzwoniła hospicjum. Pomoc z hospicjum przyszła natychmiast.
– Hospicjum przysłało do nas panią Anię, pielęgniarkę – wspomina Daina. – Pani Ania porozmawiała z mamą jak lekarka z lekarką i od razu przypadły sobie do gustu.
Pielęgniarka z hospicjum dokładnie obejrzała panią Danguolė, oceniła jej stan zdrowia, udzieliła wielu przydatnych wskazówek dotyczących opieki nad nią, posiłków, a nawet zaoferowała specjalne jedzenie.
Wkrótce przybył lekarz z hospicjum, który również zbadał dokładnie chorą i przepisał niezbędne leki.
– Kiedy zaczęłam się kontaktować z osobami z hospicjum poczułam natychmiastową ulgę, przede wszystkim psychiczną – swymi przemyśleniami dzieli się Daina. – Zrozumiałam od razu, że są to wykwalifikowani fachowcy, którzy dokładnie wiedzą, jak pomóc. Szczególnie ważne dla mnie było to, że po poradę mogłam do nich zadzwonić o każdej porze dnia.
Jak przyznaje kobieta, relacje i komunikacja z personelem z hospicjum wielce odbiegała od tej w innych placówkach medycznych.
– Czułam wielkie wsparcie ze strony hospicjum i takie ludzkie podejście – nie kryje wzruszenia Daina. – To było szczególnie ważne dla mojej matki, wrażliwej i wyczerpanej wówczas fizycznie i psychicznie. Nie wyobrażam sobie, jak bym poradziła sobie z tym wszystkim sama, bez pomocy i wsparcia hospicjum, bez porad, leków i niezbędnych preparatów leczniczych. Dzwoniłam do tych wspaniałych ludzi za każdym razem, gdy nie wiedziałam, co mam robić – kontynuuje kobieta ze łzami w oczach. – I pomagali, podnosili mnie na duchu do ostatniej minuty życia mojej mamy. To naprawdę niezwykli ludzie, którzy z wielka miłością i oddaniem wykonują ciężką, ale bardzo potrzebną pracę.
Pomoc hospicyjna w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.
Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno