Już minął miesiąc od wizyty Papieża Franciszka na Litwie, a uczucia wciąż są żywe. Dziękuję Bogu i ludziom, a także prof. dr. Bogusławowi Grużewskiemu… s. Michela Rak
Ksiądz misjonarz (werbista) z Argentyny, Kazimierz Dzimitrowicz (urodzony na Wileńszczyźnie koło Koleśnik), za każdym razem, gdy przyjeżdża do Wilna, obowiązkowo odwiedza Hospicjum bł. Michała Sopoćki, na ul. Rossa oraz Siostrę Michaelę Rak (dyrektor hospicjum). Tak było i w połowie lipca 2018 r. Każdy, kto miał okazję odwiedzić ten zakątek starego Wilna, wie, że nie opuści go bez poczęstunku ciepłą herbatą, ciastem, a latem – litewskim chłodnikiem. Tym razem również zostaliśmy zaproszeni na obiad do sióstr. Tego dnia był ogłoszony wstępny program wizyty Papieża Franciszka na Litwie. Siostra Michaela poznała tę informację jako jedna z pierwszych i zaprezentowała biesiadnikom podczas obiadu. W pewnym momencie, olśniona jakimś pomysłem, zauważyła: “Jeżeli Ojciec Święty będzie tak blisko hospicjum, w Ostrej Bramie, to nasi chorzy też mogą go powitać”. Po chwili dodała: “Dlaczego tylko nasi chorzy, zaprośmy chorych ze wszystkich hospicjów Litwy, niech wspólnie powitają Ojca Świętego i otrzymają Jego błogosławieństwo”. Za stołem zawrzało, pomysł i entuzjazm siostry budził zachwyt i szacunek, ale jego zrealizowanie wyglądało mało prawdopodobne i wręcz niemożliwe. Wizyta Papieża już miała konkretnie uzgodniony plan. Program był wstępny, ale już na tym etapie uzgodniony co do minuty i w nim nie było ani wileńskiego hospicjum, ani przystanku papieża w tej części miasta.
Wracając do domu, cieszyliśmy się, że wizyta Papieża odbędzie się w tak ważnym dla Litwy i całej tej części Europy czasie – w 100 rocznicę odzyskania niepodległości. Papież dwa dni będzie gościł na Litwie, ale najbardziej podziwialiśmy entuzjazm i pomysł siostry Michaeli – zrobić coś, co wygląda nie możliwe do wykonania, a nawet, nie możliwe do pomyślenia.
Do końca sierpnia, zajęty swoimi sprawami, tylko czasami słyszałem o przygotowaniach do wizyty Ojca Świętego na Litwie i zupełnie zapomniałem o pomyśle siostry Michaeli. Aż pewnego dnia, jako członek Rodziny Hospicjum otrzymuję sms-a na wspólne powitanie Papieża 22 września przy hospicjum. Od razu postanowiliśmy z rodziną wybrać się właśnie do hospicjum, aby wspólnie powitać Franciszka. Wyobraźcie sobie, jakie było nasze zaskoczenie, kiedy na wzgórku przed hospicjum, którędy miał przejeżdżać Papież, zobaczyliśmy tysięczny tłum ludzi wokół namiotu, w którym znaleźli się wszyscy pacjenci placówki – ogółem 14, niektórzy w łóżkach, inni na wózkach. Najbardziej podziwiałem delegację hospicjum z Kowna, która przyjechała do Wilna, chociaż następnego dnia (w niedzielę) planowała uczestniczyć we Mszy św. z Ojcem Świętym u siebie, w Kownie.
Na wzgórku, już dwie godziny przed przewidywanym przejazdem Papieża, od strony organizacyjnej wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wzdłuż ścieżek i drogi została wystawiona ochotnicza straż porządkowa (do której również zostałem zaangażowany), dla osób starszych zostały ustawione ławki i krzesła. Odpowiednio zabezpieczono schody, którymi potencjalnie Ojciec Święty miał wejść do chorych. Całe zgromadzenie czekających na Papieża Franciszka aktywnie zagrzewały słowem i modlitwą w językach litewskim i polskim – Aušra Taločkaitė i Anna Adamowicz. Co jakiś czas byliśmy zachęcani wspólnie głośno powtarzać po hiszpańsku, polsku i litewsku “Pobłogosław nas!”. Okrzyk ten miał zwrócić uwagę przejeżdżającego Papieża.
Siostra Michaela przez cały czas aktywnie poruszała się wokół namiotu z chorymi, stale coś poprawiała, odprowadzała rodziców z małymi dziećmi bliżej miejsca potencjalnego zatrzymania się papamobile, koordynowała działania porządkowych. Ludzi na wzgórku oraz po obu stronach drogi wciąż przybywało, ale… nadal nikt nie wiedział, czy Ojciec Święty zatrzyma się przy wzgórku, a już tym bardziej, czy zechce wejść po od wielu lat nie reperowanych dość stromych schodach i podejść do oczekujących go chorych.
Wtem do mikrofonu przemówił Sebastian Jaworowski (z Łomży), ojciec Olka, 13-letniego chłopca, który w wieku 9 lat miał nowotwór kości (bardzo bolesna i trudno uleczalna forma nowotworu), ale gdy zawierzył swoją chorobę Jezusowi, wyzdrowiał i teraz jest ambasadorem hospicjum i przy schodach czekał na powitanie Papieża. Pan Sebastian zaznaczył, że choroba syna, a jeszcze bardziej jego cudowne uzdrowienie, radykalnie zmieniło jego życie. Pozostawił pracę w wielkim koncernie, aby być bliżej domu i rodziny, aby bardziej pomagać ludziom i służyć Bogu, aby choć w taki skromny sposób odwdzięczyć się za uzdrowienie syna, a i jego samego. “Szanowni – mówił – dbajcie o swoich bliskich póki są z wami, dbajcie o siebie, ale najważniejsze – zawierzajcie swoje bóle i troski Jezusowi Chrystusowi. Nasza rodzina to przeszła i zostaliśmy wysłuchani, dlatego dziś jesteśmy tu z wami, aby świadczyć o Bożym Miłosierdziu i Jemu dziękować”. Gdy skończył, od strony Ostrej Bramy pojawiły się samochody. Najpierw z dziennikarzami, następnie limuzyny, potem pojazdy policyjne, a za nimi wynurzył się papamobile. “Jedzie, jedzie!” – rozniosło się w tłumie po obie strony drogi. Papamobil poruszał się dość powoli, aby ludzie, którzy zebrali się wzdłuż trasy mogli go powitać. Przy wzgórku kolumna zrobiła ostry zakręt w lewo, dlatego samochody musiały jeszcze bardziej zwolnić i Papież na pewno zauważył niezwykłe zgromadzenie ludzi. Ojcu Świętemu towarzyszył wileński metropolita Gintaras Grušas, który aktywnie gestykulując coś wyjaśniał Franciszkowi i wskazywał w kierunku hospicjum i namiotu z pacjentami. Zebrani zaczęli z zapałem krzyczeć “Bendícenos! Bendícenos! Bendícenos!”, co z hiszpańskiego znaczy – “Pobłogosław nas!”. Inni klaskali w dłonie i wymachiwali chorągiewkami. Nagle, papamobile zwolnił i … się zatrzymał. Zaraz odpowiednio zareagowały służby specjalne oraz ochrona papieska. Papież zszedł na chodnik i w asyście s. Michaeli wszedł na schody i ruszył w stronę chorych. Podszedł do każdego z nich, uścisnął rękę i pobłogosławił. Następnie powoli, ściskając wyciągnięte do niego dłonie i błogosławiąc zebranych, powrócił do auta i ruszył w dalszą drogę. “Gracias, Gracias, Gracias! Ačiū, Ačiū, Ačiū! Dziękujemy!” – z zapałem skandowali zebrani, kiedy Ojciec Święty ruszył z miejsca i po chwili już się skrył za zakrętem ul. Subocz. Dzień był pochmurny, ale na ten moment słońce wyszło zza chmur i skąpało wszystkich w swoich promieniach. Były też promienie ciepła ludzkich serc, które wspólnie przeżyły tę wyjątkową chwilę spotkania z Papieżem – nie w Rzymie, nie na placu św. Piotra, nawet nie na placu Katedralnym w Wilnie, a tak, na wzgórku, na uboczu Starego Wilna, poza protokołem…
Nawet teraz, kiedy po kilku dniach piszę te słowa, z trudem jestem w stanie ogarnąć wielkość i niezwykłość tego zdarzenia. Powoli zaczynam sobie uświadamiać, że byłem świadkiem cudu – cudu nad Wilią, kiedy to słowo stało się ciałem. Słowa, marzenia jednej osoby, stały się rzeczywistością, w której brałem czynny udział. Stały się rzeczywistością i nawet można stwierdzić, że w jakimś stopniu (bardzo małym) zmieniły bieg historii, jeżeli uwzględnić, jak wielką osobą w skali światowej jest Ojciec Święty i jak małym obiektem w tej skali jest wileńskie hospicjum. Niezwykłość tego wydarzenia podczas pobytu Papieża w Wilnie jeszcze bardziej odczułem następnego dnia, widząc i słysząc, jak wiele stacji telewizyjnych i radiowych (również poza Litwą) skomentowało ten przystanek Ojca Świętego przy hospicjum i jego wejście do czekających go bardzo poważnie chorych osób.
A tego sobotniego wieczora, kiedy po godzinie wróciłem na wzgórek, o wizycie Papieża świadczyły tylko w żółto-złote kolory upiększone drzewa przydrożne i biało-żółte wstążki na słupach. Po namiocie, krzesłach, ławkach i wszelkich taśmach, ograniczających ruch, nie pozostało ani śladu. Wszyscy uczestnicy uroczystości zostali zaproszeni przez siostry do hospicjum. Tam na podwórku w namiocie częstowano herbatą, kanapkami, ciastkami i gorącym pilawem (azjatyckie danie z ryżu z mięsem). Siostra Michaela oraz inne siostry co jakiś czas pojawiały się, niosąc tace pełne gorących kibinów (tradycyjne danie karaimskie, szeroko rozpowszechnione na Litwie, najbardziej w Trokach). Gdy już wracaliśmy do domu i wsiadaliśmy do samochodu, zauważyliśmy siostry wsiadające do autobusu, wyruszały do Kowna na nocne czuwanie i Mszę św. z Papieżem.
Zapadł zmrok, nad starówką Wilna rozbłysły Trzy Krzyże Wiwulskiego i fragmenty nigdy nie zdobytego górnego zamku Giedymina. W hospicjum zgaszono światła. Nie wiem, czy kiedy czytacie te słowa wszyscy chorzy, których na wzgórku pobłogosławił Ojciec Święty, są z nami. Nie wiem, jak przeżyli spotkanie z Papieżem, ale wiem, że jeżeli takich spotkań będzie więcej, na świecie na pewno będzie mniej bólu i smutku, a już na pewno będzie więcej pokoju i radości, nawet, jeżeli takie spotkania zainicjuje jedna osoba.
Bogusław Grużewski (Wilno)