Pacjenci stają się dla mnie bliscy jak członkowie rodziny. Pielęgniarka z hospicjum Rita o swoim wyjątkowym doświadczeniu zawodowym
– Członkom rodziny zawsze jest trudno się pogodzić z odejściem ukochanej osoby – dzieli się przemyśleniami Rita Strumilienė, pielęgniarka hospicjum domowego wileńskiego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. – Zwłaszcza, jeśli to kochany ojciec, matka, syn czy córka.
Kobieta wspomina przypadek, gdy do piątej nad ranem rozmawiała z synem umierającej pacjentki. Mężczyzna był przytłoczony całą sytuacją, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Zbliżająca się śmierć ukochanej matki bardzo go przerażała.
– Proszę, niech Pani ze mną porozmawia, bo zwariuję – błagał.
Rita rozmawiała z nim przez całą noc, od jedenastej wieczorem do piątej rano. Pocieszała i uspokajała go, jak tylko potrafiła.
Kobieta doskonale rozumiała, co mężczyzna odczuwał i przez co przechodził, gdyż doświadczyła tego w pracy wielokrotnie.
– W takiej chwili słowa przychodzą same – mówi kobieta. – Najważniejsze – szczerość i prawdziwa chęć pomóc. Ludzie bardzo to czują i doceniają.
Z pomocą dla innych
Rita urodziła się w Wiłkomierzu.
Jej rodzice pracowali w kolejach, więc rodzina wielokrotnie zmuszana była do zmiany miejsca zamieszkania.
– Mieszkałam na Łotwie, Białorusi w innych miejscach – wspomina Rita. – Ale najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa związane są z gospodarstwem babci, gdzie spędzałam lato.
Opieka nad wnuczką nie należała do najłatwiejszych.
– Od najmłodszych lat chciałam zostać lekarzem – wspomina Rita z uśmiechem. – Dlatego „leczyłam” kocięta, szczenięta, ptaki i wszystko co się dało. Pocięłam w tym celu nie jeden babci ręcznik, robiłam bandaże, nimi owijałam łapki moich „pacjentów”.
Niektóre dzikie kocięta miały pchły, więc babcia musiała po takich zabiegach odpchlić nie tylko je, ale i wnuczkę.
Po ukończeniu szkoły Rita próbowała dostać się do Kowieńskiego Instytutu Medycznego, ale niestety się nie udało. Mimo wszystko dziewczyna nie zrezygnowała ze swojego marzenia, więc wstąpiła do szkoły medycznej. Nauka w niej była interesująca i szła gładko.
Od pierwszego roku Rita dostała też pracę jako sanitariuszka w szpitalu dziecięcym, później została pielęgniarką.
– Zanim jeszcze ukończyłam szkołę, dostałam pracę jako pielęgniarka w szpitalu dziecięcym – wspomina kobieta. – Wtedy w szpitalach bardzo brakowało personelu medycznego.
Po ukończeniu szkoły Rita pracowała na Oddziale wcześniaków, z czasem jednak zdecydowała się zmienić pracę.
– Byłam zbyt wrażliwa, nie mogłam się pogodzić ze śmiercią dzieci – wspomina kobieta. – Miałam stale zapłakane oczy. To było dla mnie zbyt trudne psychicznie.
Przyjaciółka Rity zaproponowała jej zatrudnienie na nowo otwartym Oddziale toksykologicznym szpitala na Antokolu. Rita się zgodziła i zrządzeniem losu przepracowała tu większą część swojego życia, czyli prawie 30 lat.
– Po 30 latach pracy na Oddziale toksykologicznym pomyślałam sobie, że najwyższa pora coś w tym życiu zmienić – wspomina Rita. – Wyjechałam na jakiś czas do pracy w Norwegii, ale kraj ten nie przypadł mi do gustu, więc wróciłam do Wilna.
Spotkanie z przyjaciółką, która straciła wzrok
Decydujący zwrot w życiu Rity nastąpił, gdy spotkała swoją dawną przyjaciółkę, która miała raka.
– Wiadomość o chorobie mojej przyjaciółki wstrząsnęła mną bardzo – wspomina Rita. – Kiedyś pomagałam jej matce, która również cierpiała na raka.
Przyjaciółka Rity cierpiała też na cukrzycę, a nawet straciła wzrok.
– Była wtedy w okropnej sytuacji – niewidoma i samotna – wspomina Rita. – Zaczęłam ją regularnie odwiedzać, pomagałam, jak tylko mogłam.
Od przyjaciółki Rita też się dowiedziała, że odwiedza ją zespół hospicjum domowego z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.
– Moja przyjaciółka zapytała panią Annę Kowalewską, pielęgniarkę z hospicjum, czy hospicjum nie potrzebuje wykwalifikowanego medyka – wspomina Rita. – A hospicjum akurat potrzebowało wówczas personelu, więc z radością zgodziło się mnie przyjąć.
Praca w hospicjum domowym
– Praca w hospicjum domowym diametralnie się różniła od tej na Oddziale toksykologicznym – wspomina Rita. – Posiadałam jednak wszystkie niezbędne umiejętności i wiedzę, gdyż wcześniej prawie 15 lat pracowałam na Pododdziale resuscytacji.
Jednak, jak twierdzi kobieta, to właśnie w hospicjum poszerzyła swą wiedzę o chorobach onkologicznych, stosowanych lekach i właściwościach ich działania.
– Chłonęłam wiedzę jak gąbka, nie wstydziłam się pytać kolegów po fachu – wspomina Rita. – Po miesiącu mogłam już pracować samodzielnie.
Jak twierdzi Rita, hospicjum domowe działa zgodnie z wcześniej ustaloną i doskonale sprawdzającą się procedurą – za pierwszym razem pacjenta hospicjum domowego odwiedza cała ekipa, czyli lekarz, pracownik socjalny i pielęgniarka.
Zespół przeprowadza z chorym rozmowę, bada go, ocenia jego stan, dostosowuje leczenie, środki przeciwbólowe, w razie potrzeby zapewnia dodatkową pomoc.
– Wszyscy nasi pacjenci są ciężko chorzy, ich sytuacja pogarsza się zazwyczaj z dnia na dzień – opowiada Rita. – W takim przypadku decyzje nie mogą czekać zwłoki i trzeba je podejmować samodzielnie.
Obecnie w hospicjum domowym pracują dwa zespoły. Pielęgniarki z obu zespołów dzwonią do siebie, konsultują się, a w razie potrzeby spieszą wzajemnie na pomoc nawet na drugi koniec miasta. Jazdy, zdaniem Rity, nie brakuje, gdyż pacjenci hospicyjni są nie tylko w Wilnie, ale w całym rejonie wileńskim.
Kobieta jest niezmiernie wdzięczna kierowcom hospicjum, którzy nie tylko je wożą czy dźwigają ciężkie torby medyczne, ale udzielają wszelkiej innej pomocy.
– Odwiedzamy pacjentów w promieniu około 80 kilometrów wokół Wilna – opowiada kobieta. – Nasi pacjenci są w Grzegorzewie, Bujwidzach, Rudominie, Wojdatach, Wysokim Dworze. Najdalej przyszło mi odwiedzać pacjentów w Podbrodziu.
Coraz młodsi pacjenci
Kobieta przyznaje, że w hospicjum domowym są coraz młodsi pacjenci.
– W chwili obecnej mamy pacjentów w każdym wieku, zarówno młodszych, jak i starszych – mówi kobieta. – Jeśli w przeszłości byli to głównie ludzie starsi, teraz już nie ma takiej zależności i wśród pacjentów mamy 40-latków, 45-latków, a nawet 18-latków.
Kobiecie w równym stopniu jest żal ich wszystkich, toteż stara się znaleźć dobre słowo dla każdego, pociesza. Pacjenci również z niecierpliwością oczekują na wizytę zespołu hospicjum domowego, na uwagę i pomoc.
– Każdy pacjent jest inny, ale wszyscy oni chcą żyć – opowiada Rita. – Staramy się więc ich wspierać, jak tylko możemy.
Wsparcia, w przekonaniu kobiety, potrzebuje nie tylko pacjent, ale i jego rodzina.
– Poważna choroba ukochanej osoby to ogromny cios dla całej jego rodziny – mówi kobieta. – W takiej sytuacji wszyscy domownicy i bliscy chorego są zdezorientowani, przestraszeni, zmieszani. Nie jest łatwo pocieszyć rodzinę, która z powodu straszliwej choroby może wkrótce stracić syna, córkę, męża lub ojca.
Kobieta przyznaje, że odbiera telefony od pacjentów i ich bliskich nie tylko w pracy, ale także po pracy, czasem nawet późnym wieczorem.
– Wiem, że nie dzwonią bez potrzeby – kontynuuje Rita. – Kiedy stając w obliczu śmierci wkraczają na ostatni odcinek życiowej wędrówki, potrzebują mego wsparcia i nadziei.
Jak Ricie udaje się dobrać właściwe słowa?
– Szczerość. Z pacjentami trzeba rozmawiać szczerze – dzieli się przemyśleniami kobieta. – Wtedy słowa przychodzą same, z głębi serca wypływają bez większego wysiłku. Jeśli naprawdę chcesz komuś pomóc lub pocieszyć – zawsze znajdziesz właściwe słowa.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.
Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebować takiej pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno